niedziela, 25 listopada 2012

Troszkę o Skyfall...

Witam po ogromnej przerwie. W ostatnim czasie natłok różnego rodzaju obowiązków nie pozwolił mi za bardzo na pisanie. Tak tak - pewnie znowu szukam jakichś wymówek. No może i tak było. Sam już nie wiem a nie będę się spierał sam ze sobą. Mimo wszystko udało mi się w końcu przysiąść dzisiaj na moment do klawiatury i spróbuję naskrobać troszkę słów.
Dzisiaj będzie po raz kolejny filmowo. W jakieś dwa tygodnie po premierze (niestety wcześniej nie mogłem z powodu choroby) udało mi się w końcu obejrzeć film Skyfall. Po raz kolejny usłyszałem ulubione przez siebie słowa "My name is Bond. James Bond". Za każdym razem jakoś tak mi się miło robi gdy je słyszę - mimo, iż padały już z ust kilku różnych aktorów. Mój stosunek do Bonda jest dla mnie wyjątkowy. To zawsze będzie pewnego rodzaju sentymentalna postać. Dlaczego sentymentalna? Otóż James towarzyszy mi już od wielu lat. Praktycznie zawsze oglądam filmy o Bondzie kiedy lecą w telewizji (oczywiście jeśli tylko mam taką możliwość). I choć po ostatnim nieco podupadnięciu całej serii (wybaczcie - mimo sympatii do Pierce'a Brosnana tak właśnie określę tych kilka filmów z jego udziałem) uważam, że ostatnie trzy produkcje (w tym właśnie Skyfall) są po prostu świetne. Może jestem zaślepiony sympatią do postaci agenta 007... No ale cóż - każdy ma prawo do własnych opinii. Owszem - spotkałem się z wieloma negatywnymi opiniami na temat Skyfall - to postanowiłem, że jak zawsze muszę sobie wyrobić własne zdanie na temat tego filmu. Seans w kinie był nieunikniony (jak również zakup DVD kiedy tylko pojawi się na rynku).
Pomimo dość przydługawego reklamowego wstępu do samego seansu (30 minut reklam pod rząd to zdecydowanie za wiele ;-) no ale przynajmniej udało mi się dowiedzieć o pewnym filmie, o którym wcześniej nie miałem zielonego pojęcia - czyli o "Atlasie chmur" - pewnie jeśli uda mi się go obejrzeć to będzie tematem na odrębny post...) samo napięcie towarzyszące rozpoczęciu filmu jakoś pomogło mi przetrawić te reklamy. Nie mam zamiaru tutaj zagłębiać się szczegółowo w fabułę filmu, gdyż uważam, że nie należy za bardzo "spoilerować". W końcu wielu z Was - moich potencjalnych czytelników - mogło nie mieć jeszcze możliwości zobaczenia filmu. Jeśli jesteście takimi osobami to z czystym sumieniem polecam Wam wizytę w kinie (od biedy obejrzenie filmu na DVD po jego premierze - aczkolwiek nie oszukujmy się - to z pewnością nie będzie to samo co seans w kinie). Myślę, że nie wyjdziecie z kina zawiedzeni. Chociaż z drugiej strony każdy ma również prawo do krytyki filmu. Ja przez swoje zaślepienie staram się nie dostrzegać wad tego filmu - aczkolwiek jest w nim jedna taka scena... ;-) pewnie Ci co widzieli domyślają się o co mi może chodzić :-) Mimo wszystko uważam, że film utrzymuje się w dobrej bondowskiej tonacji. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejną część - która tradycyjnie została zapowiedziana na końcu filmu :-)
Co do samego Daniela Craig'a w roli agenta 007 - to pomimo wielu obaw przed obejrzeniem "Casino Royale" uważam, że twórcy Bonda dokonali dobrego wyboru. Daniel sprawdza się w roli Bonda. Fakt, że jest to nieco inny agent (jak dla mnie przypomina nieocenionego Sean'a Connery) od tego co pokazał ostatnio choćby Brosnan. Ale Bond Craiga jest dla mnie bardziej ludzki. Nowe filmy nie stawiają za wszelką cenę na niewiadomo jak wyszukane gadżety. Zresztą jedna scena w filmie również do w dobitny sposób podkreśla. Twórcy filmu korzystając z jubileuszu 50-lecia Bonda czerpią również momentami z historii filmów o nim. Jest kilka bardzo fajnych nawiązań za co kieruję podziękowania.
Cóż... nie jest łatwo chcąc powiedzieć nieco o filmie nie zdradzając za dużo fabuły. Po raz kolejny polecę Wam seans w kinie. Jako pewnego rodzaju ciekawostkę mogę Wam zdradzić, że film ten stanowi dla mnie również pewnego rodzaju społeczny fenomen. Otóż jakieś 90% moich znajomych, z którymi rozmawiałem w ostatnim czasie było w kinie na Bondzie. I to również osoby nie przepadające za tego typu filmami. Mimo wszystko również i te osoby były zadowolone po wyjściu z kina. To chyba jednak coś znaczy, nie uważacie?
No i to by było na tyle. Mam nadzieje, że mój kolejny post nie pojawi się znowu po ponad miesięcznej przerwie. Będę się starał częściej tu zaglądać co i sprawi, że i Wy może będziecie :-) Pozdrawiam serdecznie i życzę spokojnej (i niestety już małej) reszty weekendu :-)

PS: Nawiązując do Dnia Życzliwości, który stosunkowo niedawno. Po lekturze powyższego tekstu proszę się uśmiechnąć do najważniejszej dla Was osoby w życiu i powiedzieć jej coś bardzo miłego :-)